W
dwóch sprawach Sikke nie kłamał - naprawdę był Holendrem i naprawdę miał
trzydzieści cztery lata. Kwestia imienia była sporna - dawno temu, gdy jeszcze
nie posiadał własnego zdania (bo i niby jak?), rodzice uparli się na
Sigismunda. Nienawidził bycia Sigismundem, ale z drugiej strony, czerpał
masochistyczną wręcz przyjemność z posiadania tak patetycznego i tak głupio
brzmiącego imienia; odczucia te zmniejszyło cokolwiek posługiwanie się krótszą
formą, ale jakby nie patrzeć - dosyć irytującym jest, gdy ludzie co chwila
proszą, byś przypomniał, jak się nazywasz. A tak, bardzo elegancki, dynamiczny
skrót - Sikke. Nadanie sobie jakby nowej tożsamości, takiej dla publiki i
nowych, nie poznanych jeszcze ludzi. Sigismundem pozostawał we własnej
świadomości, jakkolwiek by to nie brzmiało, chociaż ostatnimi czasy Sigismund
rozmywał się w Sikkem. Wcześniej też miało to miejsce, ale w sposób o wiele
bardziej subtelny. Bo Sigismund kierował się jakimis zasadami, Sikke już nieco
mniej, Sigismund miał naiwny, idealistyczny stosunek do świata, Sikke -
absolutnie nie. Można by ciągnąć taką wyliczankę jeszcze długo, ale ostateczny
wniosek nasuwał się sam - Sikke był wersją, która lepiej znosi zderzenia z
rzeczywistością.
Sikke
miał również zakodowaną w umyśle zbawczą podejrzliwość, może nawet i lekką
paranoję; jakkolwiek by tego nie nazwać, pomagało przeżyć. Oraz zachować się
przytomnie w wypadku pewnych... incydentów. Sigismund tego nie potrafił, nie
potrafił negocjować, a ciemne strony i dopiski drobnym druczkiem zauważał
dopiero wtedy, gdy już się wszystko dopełniło.
Wszedł
do wozu cyrkowego, w którym mieszkał. Właściwie, dopiero gdy znalazł się w
środku poczuł, że coś jest nie tak. Było to właśnie to uczucie, co przechodzi
dreszczem wzdłuż kręgosłupa, stawia włoski na karku i wywołuje jakiś taki
dyskomfort w klatce piersiowej. I cholera jedna wie, czego ta obawa może
dotyczyć. Coś się zdarzy. Albo już się zdarzyło. Ewentualnie zdarza się w tej
chwili. I nie będzie miłe.
-
Dobry wieczór.
Słysząc
znajomy głos, dobiegający z końca wozu, Sikke bynajmniej się nie rozluźnił,
wręcz przeciwnie - spiął wszystkie mięśnie, cofnął się kawałek i położył dłoń
na klamce znajdujących się z tyłu drzwi.
-
Znowu ty? Ileż można?! - jęknął, starając się nadać głosowi ton żartobliwy i
nonszalancki; niepotrzebnie, bo nieproszony gość zwyczajnie wie o jego zdenerwowaniu.
Zawsze o wszystkim wie. A
przynajmniej stara się sprawiać takie wrażenie, co już wystarczy, by wytrącić
kogoś z równowagi, podkopać fundamenty pewności siebie.
-
Minęły ledwie trzy lata - odparł głos z rozbawieniem. - Czymże to jest wobec
wieczności, czym to jest wobec... propozycji?
Gdyby
Rott posiadał królicze uszy, zapewne zastrzygłby nimi, nasłuchując oznak
nadciągającego niebezpieczeństwa. Bo propozycje
zawsze są niebezpieczne. I jednocześnie ciekawe, nawet bardzo... Stop. To nie
jest dobra droga myślenia. To jest ta droga, co prowadzi do samych złych
rzeczy, droga bezrefleksyjności i wiary w dobre intencje.
-
Jakoś nie jestem zainteresowany - stwierdził ostrożnie.
-
A to czemu? - skryty w ciemności gość wciąż zachowywał dobijająco wręcz opanowany
ton. - Robię coś nie tak? Nie wywiązuję się z umowy?
Chyba
przyszedł czas na najgłupsze słowa, jakie Sikke w ogóle mógł wypowiedzieć
podczas tej rozmowy.
-
Nie mam do ciebie zaufania - oho, czyli zaczynamy powoli i ostrożnie, żeby w
każdej chwili móc się wycofać, obrócić kota ogonem czy wykonać inny zręczny
unik. Brawo.
-
To zrozumiały, zdrowy odruch.
-
Mam pewne... hipotezy, co do tego, kim czy tam czym jesteś - no, teraz to się,
panie Rott, wpakowałeś aż po końcówki dredów.
-
Są błędne - uciął intruz. - Już to przerabialiśmy. Ja tylko pomagam ludziom
utalentowanym i zawziętym, niemal bezinteresownie.
-
Niemal - podkreślił akrobata; jego instynkt samozachowawczy już nie chyba, ale
na pewno zaczynał zawodzić. Pewnego rodzaju ludzi, czy tam istot, wszystko
jedno, po prostu się nie prowokuje. Nigdy.
-
Altruiści nigdy nie cieszą się długim życiem - stwierdził nieproszony gość
filozoficznie. - Ja nie chcę wiele, nie domagam się rzeczy ekstra ciągle. Ale,
skoro panu szanownemu to nie odpowiada - teraz z kolei głos ociekał wręcz
słodyczą. - To ja się nie narzucam. Mówiłem, że to nie jest umowa wiążąca,
zerwać ją można w każdej chwili. Ja jedynie zabieram, co moje.
Dopiero
te słowa naprawdę przeraziły Sikkego. Pozwalał sobie na pokpiwanie, lekceważenie,
to ma. Może stracić wszystko, jeśli jakoś nie zareaguje. Teraz będzie musiał na
kolana paść, szaty rozdzierać i co tylko, by jakoś go przeprosić, zjednać sobie
na nowo. On zdawał się wprost
uwielbiać teatralność. Chwila ciszy niebezpiecznie się przedłużała, powietrze
jakby gęstniało.
-
Zmieniłem jednak zdanie - wspaniałe to uczucie, gdy całe napięcie nagle opada,
świat wraca na dawne tory i w ogóle, to pięknie jest. A to tylko trzy słowa,
tylko trzy, żeby odwołać wszystko, co było wcześniej.
-
Cóż, tak przypuszczałem. Wszyscy w ostatniej chwili zmieniają zdanie -
brakowało jakiegoś gestu, który powinien był mieć miejsce po tych słowach,
jakiegoś konfidencjonalnego szturchnięcia w ramię. - Z pewnymi rzeczami trudno
się rozstać, prawda?
Nie
było sensu silić się na odpowiedź. Przecież
on wie wszystko. A przynajmniej wszystko w tej materii. Znowu zaległa
cisza.
W
tej właśnie chwili Sikke zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo idiotycznym jest
stanie tuż przy drzwiach, w dodatku przy zgaszonym świetle. Jest, do cholery
jasnej, u siebie! A nie, tak na przykład... zresztą, nieważne. Światła i tak
nie będzie, choćby próbował zapalić chociaż zapałkę. Tak po prostu. Niektóre
sprawy wymagają ciemności, albo inaczej - niektórzy mają do ciemności słabość.
-
Mniejsza z tym - słowom towarzyszyło ledwie słyszalne klaśnięcie. - Sprawa jest. Dwie właściwie.
-
To, co już dostajesz, oczywiście nie wystarcza? - Sikke uśmiechnął się krzywo;
był pewien, że przybysz dostrzeże jego grymas mimo ciemności.
-
Nie wracajmy do tego tematu. Zresztą, możesz zyskać. Wspominałem już o tym.
-
Zawsze wspominasz. O co chodzi tym razem?
-
Och, ktoś tu raczył się zainteresować. Ale, ale, nie wszystko naraz.
Zobowiązania na pierwszym miejscu, zobowiązań się nie zaniedbuje, zwłaszcza
takich.
Cóż,
prawda. Sikke słuchał.
* * *
Miasto
tonęło w powodzi szarości. Zresztą, trudno, żeby było piękne i słoneczne w
środku nocy, gdy dodatkowo siąpi deszcz ze śniegiem. Ale tak za dnia zapewne
należało do tych południowoeuropejskich, uroczych, prowincjonalnych miasteczek
średniej wielkości, w których wszyscy się znają i nie dzieje się absolutnie
nic. Dobre miejsce, żeby przyjechać na wakacje. Gdyby się miało wakacje. Z
dziećmi najlepiej, gdyby się dzieci posiadało. Żeby sobie pola lawendy
tratowały czy co tam dzieci puszczone samopas na wsi robią.
Dostarczyć
list, to brzmi prosto. Dostarczyć list w środku nocy, to brzmi dziwnie.
Dostarczyć list w środku nocy i to w dodatku do posuniętego w latach człowieka,
bo ktoś ma taki kaprys, to już
zakrawa na absurd. Absurdy stały się integralną częścią życia Sikkego.
Stał
pod drzwiami antykwariatu. Był to jeden z tych małych, zapyziałych
antykwariatów, co się do nich wchodzi poprzez podwórze kamienicy. W środku
zapewne pachnie stęchlizną, pod sufitem wisi staromodna lampa o aksamitnym
kloszu, półki uginają się pod ciężarem książek, prezentujących wszystkie stadia
rozpadu... Mały, zapyziały antykwariat, do którego nijak nie idzie się dostać.
Włamanie,
oczywiście, wykluczał - alarmu najpewniej nie było, ale i tak wywołałby dość
sporo hałasu, biorąc pod uwagę to, że nie posiadał żadnego wytrycha czy innego
przydatnego wynalazku. Miał odpuścić, gdy zauważył otwarte piwniczne okienko. A
już się tak ładnie układało, mógł mieć spokojną noc, ale nie!
Okienko
było szerokie akurat w sam raz, co by chudy akrobata mógł się do środka wsunąć.
Gorzej było z lądowaniem - jakiś idiota uznał, że pod oknem postawić trzeba
sklecone na odczep się półki. Połączenie takiego cuda techniki i spadającego w
dół ciała implikuje, oczywiście, rozpadnięcie się tego pierwszego. Z efektownym
hukiem oraz trzaskiem. Opcjonalnie można dołożyć dosadne i głośne przekleństwo
po niderlandzku.
Na
skutki tego jakże zgrabnego, niekonwencjonalnego sposobu składania wizyt
domowych (i przy okazji demolowania domu) nie trzeba było długo czekać.
Otworzyły się drzwi do piwnicy, a w świetle bijącym z korytarza ktoś stał. Anemicznie
zamigotała żarówka pod sufitem, a gospodarz zaczął schodzić w dół.
Nie
wyglądał na człowieka wyjątkowo starego; sylwetkę miał wyprostowaną, poruszał
się żwawo, jedynie siwe włosy, nieco obwisła szyja i zmarszczki mimiczne -
kilka głębokich bruzd na czole, nieco płytsze przy ustach - wskazywały na to,
że jest człowiekiem starszym.
- Jesteś od niego, co? - miał dziwny akcent: w
sposób wręcz niemożliwy przeciągał końcówki wyrazów, to aż bolało, jakby
zamiast słów rozciągał rozmówcę. - Nie
zaprzeczaj, pewne rzeczy się po prostu wie. Czego siedzisz pan jak kołek? Rusz
się pan, zapraszam na salony, w piwnicy niewygodnie się gada.
Cokolwiek
zszokowany Sikke podniósł się ze sterty desek i otrzepał spodnie z kurzu. Czego
jak czego, ale takiego powitania się nie spodziewał. I takiej wiedzy.
* * *
-
On to się potrafi obok człowieka zakręcić, co?
Sikke
stwierdził, że antykwariusz byłby niezwykle ciekawym człowiekiem, gdyby nie ten
straszny akcent i irytujący zwyczaj dodawania "co?", na końcu niemal
każdego stwierdzenia. Gdyby nie to, byłoby niezwykle miło siedzieć sobie tutaj,
pośrodku ogromnej biblioteki, w jaką gospodarz zamienił całe pierwsze piętro
kamienicy. Nikt mu nie zabroni, jego kamienica, jego sprawa. Ponoć ludzie w
miasteczku coś tam gadali, ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie ten
człowiek - jego obchodziły tylko książki, aukcje i gromadzenie coraz to
większych i większych stert małych, drukarskich skarbów.
Akrobata
zamruczał coś na znak zgody, uniósł filiżankę i ledwie umoczył usta w
białej herbacie. Nie cierpiał smaku białej herbaty; w tym samym kąciku, co
fotele, na których siedzieli, stał stolik oraz barek, ale antykwariusz
najwyraźniej nie przyjmował do wiadomości, że jego gość może mieć ochotę na coś
innego niż on sam.
-
Pierwszy raz przyszedł do mnie jako kobieta - starszy mężczyzna niemal niknął w
obitym skórą fotelu. - On to potrafi, z tymi zmianami, co? W każdym razie, źle
mnie wybadał, ja z kobietami nie lubię interesów robić, niekonkretne są, zdanie
zmieniają, a te, co książkami handlują, to jeszcze najczęściej obłudne suki. Miałem
z jedną taką kiedyś przeprawę...
Sikke
uznał, że powinien przerwać tę opowieść, zanim zdąży się rozwinąć. Jego
gospodarz cierpiał na bezsenność, w dodatku okazał się być typem upartego
gawędziarza - nie przeszkadzała mu więc ani późna pora, ani to, że akrobata
przyszedł tutaj w określonym celu. W sumie, to należałoby dopełnić zadania.
Chrząknął głośno, z kieszeni spodni wyjął lekko zmiętą kopertę i położył ją na
stole, tuż obok filiżanki.
-
Pan przeczyta. Miałem przekazać i dopilnować, żeby pan przeczytał. Teraz.
Antykwariusz
spojrzał nań z wyrzutem; nie przerywa się opowieści z tak błahych powodów. Zaraz
jednak skierował wzrok na kopertę. Wziął ją. Otworzył. Wyjął liścik i wyciągnął
do przodu rozprostowaną rękę. Znaczy się, dalekowidz. Jakoś to pasowało do
ogólnego obrazu. Bibliofil, wieczny kawaler, ma okrrropny akcent, niby
samotnik, a opowiadać lubi (ukochane tematy: ja, książki, ja i książki), nie
cierpi kobiet, kocha książki, a pieniądze wydaje jedynie na nie i na swoje
skromne potrzeby. Tutaj pasuje jedynie dalekowzroczność. Czytał. Raz. Drugi.
-
Skurwiel - stwierdził spokojnie, opuszczając swobodnie rękę. Liścik upadł na
podłogę. - Skończony skurwiel.
Sikke
siedział spokojnie i czekał. Nie śpieszyło mu się do wyjścia; na zewnątrz w
dalszym ciągu było szaro i zimno, a tutaj przynajmniej miał ciepło. Przyjaźnie
się już robić przestało.
-
Nie mógł tu wejść - ciągnął dalej antykwariusz. - Nie dałby rady. Ten pieprzony
papierek wszystko zmienił. Jeden pieprzony papierek. - wreszcie podniósł wzrok.
Spojrzenie miał mętne, wściekłe jak u zwierzęcia. - Twoja wina. Ty się
związałeś z tym sukinsynem. Co ci obiecał, hę? Jakie cuda?! Co dostaniesz w
zamian za to?!!
Sikke
podniósł się z fotela. Nie lubił patrzeć na ludzi bezsilnych. Nie lubił
patrzeć, jak ktoś pewny siebie i tryskający witalnością nagle kurczy się,
marnieje, dopasowuje do swoich lat. Nie lubił, gdy ludzie bezsilni upatrywali w
nim źródło zła. On nic takiego nie zrobił On, Sikke, dba po prostu o własny
tyłek. W takich sytuacjach wybitnie Sigismundowa część charakteru się wyłącza,
żeby przypadkiem wszystkiego nie spieprzyć, nie powołać do działania sumienia.
Sumienie, straszna rzecz.
-
... chciałem tylko móc zbierać książki - teraz antykwariusz wbijał wzrok w
przeciwległą ścianę, wolną od regałów jedynie dlatego, że znajdowało się na niej
okno. - Chciałem. Tylko. Posiadać. Te. Pieprzone. Książki. To tak dużo? - jego
głos stał się nie do zniesienia; gdy wpadł w histerycznie piskliwe rejestry,
charakterystyczny akcent brzmiał jeszcze gorzej. Starszy mężczyzna oddychał
spazmatycznie. Sikke stanął w drzwiach.
-
Jestem głupcem - stwierdził, już spokojnie, antykwariusz. - Ty jesteś głupcem.
Obaj jesteśmy głupcami. Po ciebie też kiedyś tak przyjdzie. Jesteś głupi, bo mu
zaufałeś. Głupi, głupi, głupi!
Sikke
zbiegał po schodach. Drzwi antykwariatu okazały się być zamknięte od środka na
prymitywną zasuwkę. To małe miasteczko, nikomu nie przyszłoby do głowy
cokolwiek ukraść. To małe, zapyziałe miasteczko, nikt by się nie domyślił, co
kryje pierwsze piętro niepozornej kamienicy.
* * *
Przed
wejściem do wozu wziął świeczkę - stała na schodku w kałuży wosku, widać jakiś
miły człowiek ją zostawił - jednakże, gdy tylko znalazł się w środku, zgasła.
-
Czyli przechodzimy do propozycji - i znów ledwie słyszalne klaśnięcie w dłonie,
dochodzące z mroku. - Powiedz mi, mój drogi, chciałbyś tańczyć ponad chmurami?
Sikke
jedynie słuchał.
____________________________________
Nie pisałam niczego konkretnego... dosyć długo.
Nawet mi się nie chce odautorskich smętów tutaj pisać.
Cztery strony w Wordzie, to mało. Mój rekord wynosi dwanaście.
Cztery strony w Wordzie, to mało. Mój rekord wynosi dwanaście.
Aj, aj... Wiesz, jak się czuję? Wiesz, co ze mną zrobiłaś? Mam ochotę schować się pod kołdrę, wziąć latarkę i czytać więcej, czytać, czytać... Dopóki nie zacząłbym się dusić słodkim kurzem z tego antykwariatu, który już teraz niemal potrafię wyczuć... Czuć, czuć, czuć. Napisałaś to w taki sposób, że nie tylko umiałem to sobie wyobrazić, ale i poczuć. Poza tym nie sądziłem, że doczytam to do końca, ale jak zawsze zacząłem, a potem czułem i nagle! zobaczyłem ostatnią kropkę i koniec. Niestety koniec. Jak dla mnie ujęłaś to w taki sposób, że ja jako czytelnik nie czuję mijającego czasu, zajęłaś moją uwagę, nie myślałem o niczym innym tylko o tym, co chcesz mi przekazać. Albo inaczej: nie musiałem się zastanawiać, bo przedstawiłaś przed moimi oczami obraz, który był, a nie starał się być.
OdpowiedzUsuńTekst wydaje mi się lekki, zgrabny, ale i przemyślany. Ma wiele momentów, które są swego rodzaju wabikami mojej uwagi, czymś takim łaał!. : )
A przy okazji, mi samemu marzy się taki zbiór, pensjonat dla słów śpiących na pożółkłych stronicach. Ach... ; )
Co do formy równie dobrze, naprawdę. Twój styl jest zaczepny, żywy, Jedyne, czego mogę się czepić to dialogi, a dokładniej kropki na końcu wypowiadanego zdania i wielkie litery po myślniku, jeśli następujący tekst nie jest komentarzem do wypowiedzianych przez postać słów...( '- Jesteś od niego, co? - miał dziwny akcent[...]' Ale: '- Zmieniłem jednak zdanie. - Wspaniałe to uczucie[...]' bo w tym drugim nie nawiązujesz bezpośrednio do jego słów.) No ale to naprawdę szczegół, pierdoła, poza tym są różne szkoły. Mnie uczyli akurat takiej i z taką najczęściej się spotykam. Ale niestety, ten perfekcjonizm w zapisie zanika. Poza tym dla mnie zawsze była ważniejsza treść od formy. Przepraszam, że tak się wtrącam, że wyszło takie długie, ale ja tak mam, jak coś mnie wciągnie. To moja mania, żyję tym, co pisze i co czytam, nie żyw do nie urazy, proszę.
Wspaniale, wspaniale. Uśmiecham się do Ciebie. : )
Oh, jejku. To ja się powinnam schować pod koc albo coś. Na komplementy reaguję chowaniem się pod koc, o ile mam go pod ręką.
UsuńW ogóle, to jest mi niezwykle miło, że komuś się to spodobało. A co do tych dialogów - nie miałam pojęcia, najczęściej spotykam się z pisaniem małą literą po myślniku (ba, nawet uczyłam się, że robienie czegokolwiek innego to karygodny błąd i w ogóle piekło i szatani).
I zrobiło mi się tak miło i radośnie i w ogóle C: