środa, 10 kwietnia 2013

Gry Fabularnej część pierwsza

Gdyby nie mocny splot dłoni, Mabel leżałaby teraz na ziemi, jęcząc z bólu. Prawdopodobnie niczego by sobie nie złamała, jednak upadek to upadek, niezależnie od tego, czy spada się z dwóch metrów, czy z dwudziestu. Giętkie, niełamliwe kości uchronią przed złamaniem, ale nie bólem. Na szczęście Savannah w porę ją złapała, niwelując możliwość runięcia w dół.
— Uważaj, Mab — pouczyła młodszą od siebie akrobatkę, wciągając ją z powrotem na drążek zawieszony pomiędzy dwoma stojakami. Mabel nie wiedziała, na jakiej wysokości się znajdują, ale jednego była pewna: nikt nie chciałby stąd spaść ani nie życzyłby nikomu takiego upadku.
— Spróbuj jeszcze raz — Savannah położyła dłonie na jej ramionach i powtórzyła sekwencję ruchów, instruując, jak wykonać układ. Dziewczyna słuchała poleceń z uwagą i w odpowiedniej chwili, gdy poczuła, że drążek stał się jakby zwykłą podłogą, zaś ciało utrzymywało idealną równowagę, rozpoczęła układ od przerzutu tyłem, z którego zaczerpnęła siły rozpędu i wykonała salto. Pod stopami znów poczuła drążek, ale nie miała już wrażenia, że stoi na nim jak na cienkim i płaskim kawałku drewna. Czuła się znacznie pewniej.
— Właśnie tak, Mab. — Usłyszała z dołu głos pochwały, co napełniło ją wewnętrzną dumą. Przeszła na drugą stronę drążka, gdzie weszła do „koszyka”; miejsca, w którym akrobaci mieli swój mały kącik na krótko przed występem i skąd wychodzili, pozostając wcześniej niewidocznymi dla widzów. Na dół schodziło się drabinką zawieszoną na sznurach. Zebrała swoje ubrania oraz butelkę wody i wyjrzała zza koszyka, czy będzie mogła bezpiecznie zejść. Szukała też wzrokiem Savannah, żeby jej z oznajmić, że jest gotowa do występów na takiej wysokości. Jednak prócz swojej nauczycielki i wspólniczki zauważyła dwie obce jej postaci, więc schowała się w środku, nie chcąc już wychodzić.
Obcych nie lubiła. Ze ,,swoimi” miała wystarczająco dużo problemów. Choć rozmowy nie widziała, to nie umknął jej ten moment, w którym głosy stają się głośniejsze, a ton ostrzejszy. Kłócą się, pomyślała, i była zadowolona, że nie wyszła. Gdyby to zrobiła, musiałaby być świadkiem nieprzyjemnej sceny.
Pomimo że nie wypadało, mimowolnie nadstawiła uszu, wyłapując pojedyncze słówka z rozmowy. Niewiele jednak zrozumiała, dochodząc powoli do wniosku, że rozmowa toczy się w nieznanym jej języku, z czego wywnioskowała, że rozmawiający muszą się znać. Wychyliła się lekko, z ciekawości chcąc spojrzeć na obcych. Czarne płaszcze i wysokie kapelusze. Cylindry, Abe miał takich pełno. Jedna z postaci spojrzała w jej stronę i Mabel z zawrotną prędkością schowała się z powrotem, z sercem bijącym jej jak oszalałe. Byle tylko nikt jej nie zobaczył! Nie chciała tłumaczyć się ze swojej obecności i sprawiać, żeby sytuacja stała się dla Savannah niezręczną. Podkurczyła kolana pod brodę, schowała w nich twarz, zatykając palcami uszy i w myślach nuciła kołysankę. Wszystko, żeby tylko się wyciszyć i wyłączyć. Nie słyszeć już żadnych głosów.
Najwyraźniej nie zwróciła na siebie uwagi, bo nikt na górę nie wszedł. Kiedy zakończyła kołysankę, po uprzednim jej powtórzeniu kilkanaście razy, wyprostowała się. Co ją zdziwiło, zastała idealną ciszę, a to oznaczałoby, że... Jest w namiocie sama. Nie zważając na nic, poderwała się z miejsca, zjechała po drabince i uciekła, pędząc ku Abrahamowi z nadzieją, że gdy wpadnie do ich namiotu, namówi go, żeby jej zaśpiewał. To uspokoi ją jeszcze bardziej.
***
Zgarnęła karty pozostawione na stole po wyjściu ostatniego z odwiedzających w jeden stosik. Trzydzieści sześć kartoników z obrazkami — wciąż nie wiedziała, co sprawiało, że zdarzali się skłonni bezgranicznie im wierzyć. Ona wolała raczej myśleć, że to człowiek decyduje, jak będzie wyglądać jego przyszłość, przynajmniej w pewnym stopniu. Gdyby wszystko miało być z góry przesądzone… Nie.
Do namiotu dobiegały nieco przytłumione głosy, śmiechy — czyli to, co na ogół dało się wieczorami słyszeć w cyrkowym obozowisku. Lubiła wieczory, chociaż rzadko dołączała do całej reszty podczas spotkań przy ognisku czy gdziekolwiek indziej. Niby wśród cyrkowców pojawiła się już jakiś czas temu, niby dobrze czuła się w tym miejscu i z tymi ludźmi — ale wciąż wolała trzymać się na uboczu. To było wygodne.
A potem nagle rozległ się krzyk, po którym na moment jakby wszystko umilkło, by zaraz potem podniosła się raczej niespotykana o tej porze wrzawa. To nie było normalne, o ile w ogóle był sens rozpatrywać kwestię normalności rzeczy, które się w cyrku działy. To było inne, co wystarczyło, by Rawnie szybko wstała ze swojego miejsca z zamiarem sprawdzenia, co się stało. Niby ciekawość to pierwszy stopień do piekła… Ale Marks od dawna twierdziła, że trudno o bardziej irytującą i męczącą rzecz niż niewiedza. Nietrudno było odgadnąć, gdzie się powinna skierować — tam, gdzie zebrała się w tej chwili największa grupa cyrkowców. Nie miała szans dotrzeć do samego namiotu, wokół którego stali, jednak sama końcówka dyskusji, którą mogła teraz usłyszeć, przynosiła dwa słowa: nic dobrego.
— Sinclair nie będzie miał nic przeciwko. Nikt nie będzie nas atakował, a policja będzie wobec takich przypadków bezsilna. Musimy wziąć sprawy w nasze ręce. — Nie widziała, kto te słowa wypowiedział, co wcale nie przeszkodziło jej w stu procentach się z nimi zgodzić. Własne problemy należy załatwiać we własnym gronie, takie podejście towarzyszyło jej chyba… Chyba od zawsze. Mieszanie do czegokolwiek ludzi z zewnątrz rzadko przynosiło cokolwiek dobrego. A już szczególnie nie przypuszczała, żeby miało przynieść cokolwiek dobrego cyrkowcom. Część osób uznało najwyraźniej, że lepiej dla nich będzie zająć się własnymi sprawami — chociaż w zasadzie cokolwiek się tu stało, dotyczyło ich wszystkich — i wokół stopniowo zrobiło się nieco luźniej. Skorzystała z okazji, żeby podejść bliżej… I natychmiast cofnęła się o krok, kiedy zobaczyła ciało tancerki. Nie żeby znała tę dziewczynę szczególnie dobrze. Po prostu z każdym tutaj czuła się w pewien dziwny sposób związana. No i wiadomo, skoro ktoś zaatakował raz, dlaczego nie miałby zrobić tego ponownie?
— Ktoś coś musiał widzieć — warknął niespodziewanie potężnie zbudowany chłopak, obejmujący drobniutką akrobatkę. Rawnie nie była pewna, czym w zasadzie się zajmował. — Może ty, co? — rzucił nieprzyjemnie do kogoś, w kim po chwili udało jej się rozpoznać Mabel. Dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Była wyraźnie przerażona zaistniałą sytuacją. Nikt nie mógł przecież wiedzieć, że mimowolnie stała się jedynym świadkiem morderstwa, choć nie zdawała sobie dotąd z tego sprawy. Lekko potrząsnęła głową, zaprzeczając. Stanowiło to całą jej odpowiedź, co chyba tylko bardziej mężczyznę zdenerwowało. — Nie kłam, kurwa. — Zatkała sobie uszy, nie chcąc już brać udziału w tej dyskusji. — Ivy powiedziała, że zostałyście z Savannah same na dodatkowej próbie, więc zacznijże w końcu gadać! — Bardzo rozsądne, panie zirytowany. Och, jeden problem: słyszałeś, żeby ona kiedykolwiek coś mówiła?
Mężczyzna obrócił ją w swoją stronę i siłą zabrał ręce z uszu, potrząsnął nią.
— Gadaj, Mabel, gadaj! — powtórzył wściekły — Do kurwy nędzy, choć raz zacznij gadać! Widziałaś to? — zapytał, a wzrok roztrzęsionej dziewczyny musiał upewnić go w przekonaniu, że widziała, co się stało. Akrobatka, chcąc mu się wyrwać i uciec, szarpnęła się, ale on mocno trzymał jej ramię. Spróbowała raz jeszcze. Nie wtrącaj się, nie wtrącaj się, nie wtrącaj się, powtarzała sobie w myślach Rawnie. W końcu na tyle dobrze wychodziło jej nieangażowanie się w jakiekolwiek kłótnie, że szkoda to było teraz psuć. Nie chciała widzieć, co się dzieje i co ten typ robi.
— Nie wyrywaj się! Idziesz z nami do miasta, powiesz nam, którzy to i zajmiemy się nimi. — Miał wściekły, poddenerwowany ton głosu. Skrywał w sobie ogromne złoża agresji i Mabel nie zdawała sobie z tego sprawy, gdy przerażona wizją wizyty w mieście i identyfikacji tamtych przerażających postaci, uderzyła go w klatkę piersiową z pięści, licząc, że uda jej się wyrwać i uciec w bezpieczne miejsce. Kiedy to nie pomogło, w ruch poszły kopniaki i łokcie, a to wywołało u mężczyzny reakcję obronną. Dostała pięścią w szczękę i poddańczo skuliła się w sobie.
Ktoś kto — najwyraźniej doszedłszy do wniosku, że sprawy posunęły się za daleko — odważył się mruknąć ciche „uspokój się”, szybko został uciszony. I wtedy stwierdziła, że pal licho, ale jednak woli, żeby nie stało się coś poważniejszego.
— Dosyć — powiedziała głośno, wcześniej wziąwszy głęboki oddech. Ją też spróbuje uderzyć? — Albo mi się, do cholery, wydaje, albo powinniśmy się skupić na zrobieniu czegoś konkretnego, a nie jeszcze się między sobą żreć. — Ją samą zdziwiło, że udało jej się zabrzmieć całkiem spokojnie, a przy tym nadać słowom dość ostry ton. Nijak się to miało do sposobu, w jaki mówiła normalnie i od tego „wróżkowego” głosu. No popatrz, Marks, jeszcze się czegoś o sobie dowiesz. — Wszyscy musimy ochłonąć, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie — stwierdziła. — I… I trzeba się nią zająć — dodała już z dużo mniejszym przekonaniem, mając na myśli martwą tancerkę.
— Chodź ze mną, dobrze? — zapytała cicho, podchodząc do Mabel. — Pomogę ci z tym — wyjaśniła, wskazując na rozcięcie na wardze dziewczyny. Miała nadzieję, że ta nie będzie miała nic przeciwko, żeby z nią iść. W końcu to naprawdę było lepsze rozwiązanie niż zostawienie jej tutaj. Mabel bez wahania udała się za wróżką, w tej chwili jedyną osobą, za którą mogłaby iść. Potrzebowała sposobu, żeby się stąd wyrwać i zniknąć gdzieś pod ziemią. Zapaść się, ot tak, jakby tylko pstryknęła palcami, niczym magik. Szybko znalazły się w namiocie Rawnie. Marks w jakimś stopniu to uspokoiło, chociaż przecież tutejsze ściany w żadnym stopniu nie chroniły przed ewentualnym zagrożeniem. Zaledwie chwilę temu mieli tego przykład.
— Siadaj — powiedziała, wskazując na niskie krzesła ustawione przy niedużym stoliku. Po chwili, kiedy z szafki wygrzebała poza butelką wody kawałek czystego materiału, dołączyła do dziewczyny, zajmując wolne miejsce. W głowie tłukło jej się coś odnośnie tego, że w podobnych sytuacjach zawsze najlepiej jest ustawić się na poziomie wzroku drugiej osoby. — Nie mam pod ręką niczego więcej, więc na razie tylko to przemyjemy i zobaczymy, co dalej. — Wylała na materiał nieco wody i ostrożnie zabrała się za oczyszczanie skóry wokół zranienia. Stopniowo przekonywała się, że w rzeczywistości nie było ono aż tak paskudne, jak na pierwszy rzut oka wydawało się być. Chociaż przypuszczała, że i tak minie trochę czasu, nim to się zagoi.
— Mabel... — zaczęła w końcu, wyraźnie zastanawiając się nad każdym słowem. Z całą pewnością nie chciała niepotrzebnie denerwować akrobatki. — Wiesz, że prędzej czy później będziesz musiała iść ze wszystkimi do miasta? Tu nie chodzi o Correen, bo jej i tak już nie możemy pomóc... Tylko o wszystkich. Może się nie skończyć na jednym...
Wahanie, strach, niechęć. To wszystko była w stanie i dostrzec, i zrozumieć, bo przecież pakowanie się w najzupełniej realne niebezpieczeństwo nie stało na pierwszym miejscu listy marzeń u większości osób. U niej też nie. Ale w zasadzie chyba wolałaby się czymś zająć, niż siedzieć bezczynnie i oglądać się przez ramię przy najlżejszym szmerze. Już miała dodać coś jeszcze, co mogłoby dziewczynę przekonać, kiedy ta przesunęła w jej stronę wciąż leżące na blacie karty.
— Mam ci powróżyć? — Wolała się upewnić, że to właśnie to Mabel miała na myśli. Lekkie kiwnięcie głową na tak. — Jeżeli karty powiedzą, że nic złego się nie stanie... Zrobisz to? — Identyczny, choć tym razem niemal niezauważalny gest. — W porządku, w takim razie zapytamy je, czy będziesz bezpieczna — oznajmiła z cichym westchnieniem, chwytając w dłoń kartoniki i sprawnie zaczynając tasowanie. Co jak co, ale w tym akurat miała wprawę.
— Wybierz cztery —  poleciła w końcu, wyciągając w kierunku Mabel ułożone w wachlarzyk karty. Kiedy dziewczyna zrobiła to, o co Rawnie ją prosiła, niewykorzystana część talii została odłożona na bok. — Świetnie. A teraz rozłóż je na stole, jedną obok drugiej. — Uważnie przyglądała się kolejno odsłanianym rysunkom. Podróż. Zamyślenie. Wdowiec. Oficer. Wszystkie odwrócone, co oznaczało zdecydowanie negatywną odpowiedź na zadane pytanie. Niemalże krzyczały „nie!” i gdyby sytuacja wyglądała inaczej, Marks chybaby się roześmiała — choć raz karty w jej rękach miały szansę powiedzieć coś, co było absolutną prawdą. Ale tego Mabel nie musiała wiedzieć. Za to ona sama zamierzała się postarać, żeby być teraz przekonującą jak nigdy.
— Widzisz? Mówią, że wszystko będzie dobrze...

Mabel Sugar & Rawnie Marks

1 komentarz:

  1. Było na co czekać. Sam wybrałem ten temat i przyznam, że przerobiłem w wyobraźni wiele opcji, na taką nie wpadłem, ale to nie znaczy, że nie jest to coś, co mi się podoba. Szczególnie ten koniec sprawił, że tekst pozostaje w pamięci, a na ustach wymalowuje się gorzki uśmiech. Jak dla mnie - wysoko postawiłyście poprzeczkę, moje Panie... : )

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Jill