poniedziałek, 11 marca 2013

Musisz mi pomóc, bo jestem zmęczony jak Bóg,

który harował przez tydzień –
i nie stworzył świata...
- Jarosław Borszewicz

[+16][+18]

     Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak to jest stracić osobę, na której tak bardzo ci zależy, a mimo to, tego nie byłaś w stanie nigdy pokazać? Jak to jest móc patrzeć na znieruchomiałą twarz, tak spokojną, zrównoważoną...Jakby śpiącą? Czy się kiedykolwiek nad tym zastanawiałaś? Nie?
To jest tak, jakbyś widziała coś, na czym ci niesamowicie zależy i biegła rozpędzona, aby to dostać. Teraz, zaraz. A następnie wpadasz wprost na niewidzialną szybę. Nie spodziewałaś się takiej przeszkody, nie wiedziałaś, że nagle, nie wiadomo skąd poczujesz ból. Odbijasz się od szyby i przewracasz się na lodowatą, nieprzyjemną ziemię. Upadek odbiera ci dech w piersiach, sprawia, że nie możesz złapać tchu. Ból z początku ogarnia jedynie klatkę piersiową. Miażdży twoje kości, przebija płuca. A ty i tak wstajesz. Niezgrabnie, pokracznie, jakbyś dopiero się uczyła tej umiejętności.
Podchodzisz bliżej. Niepewnie dotykasz tej przeszkody. Przesuwasz po niej palcami, które stopniowo zaciskają się w pięści. Chcesz dotrzeć do tego, co jest dla ciebie najważniejsze. Nie pozwalasz, aby ktokolwiek tobie to odebrał bez twojej zgody. Zaczynasz uderzać w barierę. Z początku lekko, jednak z czasem uderzenia wzbierają na sile. I tak coraz bardziej i bardziej. Ranisz dłonie, ból zaczyna pulsować i rozprzestrzenia się po całym ciele. A głos? Stopniowo zaczynasz go tracić i z pozagryzanych, spierzchniętych warg wydobywa się tylko charkot, jakby chrzęst piasku pod stopami.
Uderzenia robią się coraz słabsze. Krzyki cichsze, a nogi uginają się pod tobą. Z dłońmi przyłożonymi do szkła opadasz na kolana, które nie są już w stanie utrzymać twojego ciężaru i uginają się wbrew woli.
Wpatrujesz się tępo w swój skarb. W to, co powinno być dla ciebie najważniejsze. W to, co ty miałaś i powinnaś chronić. I dopiero wtedy widok na to wszystko przesłania gęsta mgła. A po policzkach przetaczają się bezbarwne, kryształowe strumienie...

Paryż, listopad 2012 roku.
     
      - Uciekaj, Jacq! Uciekaj! - męski głos dochodzi do twoich uszu. Brzmi przeraźliwie, jest pełen strachu, paniki i desperacji połączonej z niezwykłą apodyktycznością, która sprawia, że nie sposób jest po prostu się sprzeciwić. W odpowiedzi twoje mięśnie napinają się, gotowe do biegu, a zarazem wspomagane przez wytwarzaną w gruczołach dokrewnych adrenalinę. I biegniesz. Przed siebie, na oślep. Byle dalej, byle tylko nikt nie potrafił ciebie złapać. Starasz się przy tym nie oglądać za siebie, zaciskając kurczowo palce na niewielkim woreczku, można by nawet pieszczotliwie go nazwać tobołkiem, jaki przyszło ci pilnować. 
To straszne, jak jego zawartość musi wpływać na twój los. Na to, co tak naprawdę jest dla ciebie najważniejsze - życie. Pragniesz żyć. Pragniesz cieszyć się nim, chcesz budzić się codziennie i chłonąć swoimi wielkimi, chłodnymi oczami te wszystkie widoki, które tobie towarzyszą na co dzień. 
      Przeskakujesz kolejne kałuże, kolejne krawężniki i studzienki kanalizacyjne, co jakiś czas się potykając, zdzierając ze skóry kościste kolana i z zakrwawionymi plamami na spodniach, które rozdarte w danych miejscach odsłaniają co raz otwierane rany, których twoje trombocyty z nikłym poziomem wapnia nie są w stanie zasklepić na czas, bo co powstanie skrzep to kolejny, gwałtowny ruch go rozrywa, a rana otwiera się na nowo. Ale to nieważne. Nic nie jest ważne. Tylko ten cholerny, mały tobołek, który jest takim priorytetem, że uciekasz, pozostawiając za sobą kogoś, kto był w stanie poświęcić za ciebie swoje życie. A może to nie chodzi o ciebie? Może to właśnie ten przeklęty, skórzany woreczek, który przypomina staroświecką sakwę, w której niegdysiejsi kupcy przetrzymywali niejednokrotnie cały swój dobytek, a okradani tracili zarazem wszystko.
Jednak wtedy do twojej głowy dochodzą wątpliwości: po jaką cholerę byłaby mu zawartość tego woreczka, skoro na pewno tamci już go rozszarpali, pozostawiając zaledwie morką, krwawą plamę na chodniku, którą i tak zmyje lodowaty, listopadowy deszcz.
       Zatrzymujesz się. Płuca odmawiają już ci posłuszeństwa, paląc przy chociażby najmniejszej próbie zaczerpnięcia powietrza, którego tak bardzo teraz potrzebujesz do pozyskania energii, dzięki której będziesz mogła dalej uciekać, zniknąć. Tak, jak krzyczał Jean-Pierre.
Patrzysz tępym wzrokiem na zaciskany kurczowo w palcach woreczek. Jak takie coś małego jest w stanie doprowadzić do takich kłopotów? Jakim cudem w ogóle Jean-Pierre wpakował was w to całe bagno? 
I wtedy ich słyszysz. Może nie dosłownie, ale... Są blisko. Czujesz to. W sobie. W swojej całkowicie pokręconej, niezrozumiałej głowie. 
Gdzie jest ta mała kurwa? Biegła tędy, a teraz nie można jej znaleźć. 
Ten tępy chuj nie znalazłby nawet grubej krowy, gdyby ją przed nim postawić. 
Kurwa, wdepnąłem w jakieś gówno! 
I to sprawia, że nie pozostaje ci nic innego, jak wycofanie się w kierunku, z którego przybiegłaś. Pójście do paszczę lwa? Możliwe. Bardzo możliwe. Jednak nie widzisz jakiegokolwiek wyjścia. Oni ciebie dopadną. Nieważne, czy będziesz dalej biegła krętymi uliczkami, czy nie. Dlatego najlepiej jest wrócić do miejsca, z którego przyszli. Zmylić ich myśliwskie nosy i jedynie podkręcić łaknące mordu dusze. Dlatego odbijasz się od lodowatego, lepkiego muru. I biegniesz. Przed siebie, na złamanie karku. Już nawet ucisk w klatce piersiowej ci nie przeszkadza. Po prostu biegniesz. Musisz ich zmylić. A może to chodzi o coś więcej, co? Jacqueline, co ty na to powiesz? 
Machasz głową, chcąc odgonić od siebie te uporczywe, nieprzyjemne myśli. I powracasz do punktu wyjścia, mimowolnie przed oczami widząc sytuacje, które miały miejsce chwilę wcześniej. Wszystko zdaje się być rozmazane, jakby cofnięte w naprawdę daleką przeszłość. Próba ucieczki, szarpanina, rzut woreczkiem...A potem tylko krzyki jasnowłosego, które były słyszalne, dopóki nie poszedł pierwszy cios. Chyba w brzuch lub splot słoneczny. Nie patrzyłaś.
       Czy masz nadzieję? Czy karmisz się tą ułudą, pieprzoną utopijną Matką Głupich? Skoro rozglądasz się jak jakaś obłąkana, poszukując jakichkolwiek poszlak, to pewnie tak jest. Ba! To jest więcej niż pewne. 
Wtedy też go dostrzegasz. Bardziej przypomina rozkraczoną, powykręcaną kukłę z poodcinanymi sznurkami i rzuconą w kąt, aniżeli tego samego, rosłego mężczyznę, który na swój sposób był dla ciebie sprzymierzeńcem, ostoją, kompanem. 
Jego jasne, złote pukle przybrały barwę brudnej miedzi, a zazwyczaj lekko przydługie, proste kosmyki przypominają bardziej poskręcane i posklejane strąki. Nie wierzysz w to, co widzisz. Mimo, iż się na to przygotowywałaś, byłaś pewna nawet, że tak się to wszystko potoczy... Padasz na kolana, przy akompaniamencie głuchego stąpnięcia. O dziwo, nie odczuwasz bólu pulsującego od swoich dolnych kończyn. Zdaje ci się, że sama jesteś jednym wielkim nerwem, który ktoś bezczelnie torturuje coraz to kolejnymi wymyślnymi dziwactwami, jak rozpalony ogień albo uderzenie kastetem w najdelikatniejszą część twojego ciała. I znowu wydaje ci się, że ktoś absorbuje wszelki tlen z powietrza, przez co nie możesz oddychać. Wpatrujesz się pustym spojrzeniem w martwą twarz. I łapiesz go za ramię. Całkowicie bezwładne, ciężkie. Trzęsiesz nim raz, drugi. Zero reakcji. I znowu to samo. 
- Jean-Pierre! - krzyczysz błagalnie. - Obudź się! Słyszysz? Nie zostawiaj mnie. Nie tutaj. Nie teraz. Proszę... - głos ci się urywa, a pojedyncze łzy przetaczają się po rozpalonych policzkach. - Proszę... - szepczesz po raz wtóry. Ale to nie pomaga. On nie żyje, podszeptuje ci głos w twojej głowie. A potem słyszysz coś jeszcze. 
Jest! Tam jest ta mała szmata! 
      Nie masz czasu na nic. Na pożegnanie, na prawdziwy pochówek. Dopiero gdy wstajesz, zdajesz sobie sprawę, że jesteś cała we krwi, co wywołuje twój odruch wymiotny. Tłumisz to. Potem sobie pozwolisz na słabość. Czy to w postaci łez, czy torsji, które na pewno się pojawią po tym wszystkim. Teraz...Uciekasz.

Gdzieś w Europie, przełom 2012/2013 roku
    
      Jesteś przerażona. Jedyne, co czujesz, co tak naprawdę wiesz, to że musisz zapomnieć. Musisz zamknąć za sobą wszystko. Ledwie zmyłaś z siebie zaschniętą krew, która i tak pozostała na podartych, brudnych ubraniach. Wciąż jednak ściskasz woreczek, od którego ponoć tak bardzo zależy twoje życie. Nawet nie wiesz, co to za miejsce, gdzie ten pociąg jedzie. Wiesz tylko, że jest ci niesamowicie zimno, nie masz gdzie się podziać, nie masz nic. Twoje błękitne oczy z przerażeniem przesuwają się po pomieszczeniu, w którym się znalazłaś. Wciskasz się teraz w sam róg tego klekoczącego przedziału, mając w duchu nadzieję, że nikt ciebie nie znajdzie. Jakoś sobie dasz radę. do tej pory przeżywałaś, to czemu miałoby teraz być inaczej? Ale wtedy pojawia się szczur. Ogromny, obrzydliwy, piszczący i z czerwonymi ślepiami szczur. Nie, to dla ciebie za wiele. Z piskiem wyskakujesz, ówcześnie kopiąc gryzonia gdzieś w bok. I wpadasz. Cholera jasna, wpadasz. Dosłownie i w przenośni. Lądujesz wprost w ramionach zupełnie nieznanego człowieka. Jedyne, co widzisz, to zielone czy, blizny... Boisz się. Dlatego się cofasz o krok, nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć. 
- Nic ci nie zrobię... Jak się nazywasz? - głos ma łagodny. To chyba jego wagon. Nie potrafisz nic wykrztusić. Zaciskasz mocniej palce na trzymanym w dłoni woreczku. Ale dopiero wtedy dostrzegasz dla siebie szansę. Szansę na nowe życie. Nowy start. Nową siebie.
- Hypatia. Hypatia Noire - wypowiadasz wymyślone na poczekaniu imię wraz z nazwiskiem. I od tej pory tak każdy ciebie nazywa. A ty reagujesz lub nie. Jednak musisz się przyzwyczaić do jednego - Jacqueline już nie ma. Jest tylko Hypatia. I to ona żyje, to ona odrodziła się po upadku z tego przeklętego mostu. A Jacqueline...Umarła wraz z Jean-Pierrem, którego szczątki zjedzone zostały przez bezdomne psy i koty oraz innych chętnych na ludzką padlinę. 

____________________
Takie coś napisane pod wpływem weny na języku polskim. Mam nadzieję, że ktoś to doczyta do końca. A jak nie - nie winię. 
I dzięki Kruczku za pozwolenie na umieszczenie Jednookiego. :) 
Także... No. 

8 komentarzy:

  1. [Wow.... i... wow. Nie, no jestem pod wrażeniem... Masz świetny styl, wkręciłam się i do końca czekałam na rozwój wydarzeń, ewentualny happy end.
    Trochę mi się tylko nie podoba, że twoja postać też miała kiedyś na imię Jacqueline, a teraz zmieniła na szybko i nikt o tym nie wie. Ale, to tam ujdzie w tłumie bo... WOW! ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Cóż, Jacqueline jest dla mnie "najbardziej" francuskie, poza tym kiedyś miałam postać o takim imieniu i sentyment pozostał. ;)
      A te "wow" dla mnie i tak jest niezrozumiałe trochę, ale...No. ^^ Dziękuję. :3]

      Hypatia

      Usuń
  2. [Bardzo dramatyczne i tragiczne. Ty chyba zawsze tworzysz takie ciężkie postaci, co? Ale i tak je lubię ;) W pewnym momencie, czytając fragment o ucieczce Hypatii czy też Jacqueline, miałam wrażenie, że uczyła się ostatnio za dużo biologii, ale poza tym notka przypadła mi do gustu, bo mroczne klimaty, bo krew, bo strach i ból.]

    OdpowiedzUsuń
  3. [To się dobrali, dwoje samotnych i skrzywdzonych przez los. Podobało mi się. I jeszcze ten koniec z udziałem Jednookiego, uah. No, świetne. :D]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ode mnie masz duży plus za narrację w drugiej osobie, którą bardzo lubię, a którą niezbyt łatwo spotkać. Duużo się dzieje, zazdroszczę, bo jak już ja się zabieram za pisanie, to przeważnie nie dzieje się nic ;)
    Tylko do jednej małej rzeczy się przyczepię (a że chce mi się czepiać, to znaczy, że ogólnie jest dobrze, jak jest źle, to do czepiania jest za dużo i leń ze mnie wyłazi) - "oni ciebie dopadną". Tutaj by zdecydowanie pasowało dać krótką formę zaimka, nie długą.]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Lacey: bardziej autorka za dużo nad książką z biologii siedzi. Plus - masz rację, ciężkie postacie mą domeną!

    Kruczek: Cieszę się, że taki koniec Ci pasuje, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałam do końca, jak Jednooki się zachowa. :P Ale skoro odpowiada to wszystko, to tylko me autorskie serce się raduje! ]

    Hypatia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być uczyłaś, literkę mi zjadło :D

      Usuń
  6. Jak można tak cudownie pisać? No jak? Poruszasz emocje, piszesz w narracji, którą uwielbiam i wkręcasz w historię, by za chwilę zakończyć notkę. Muzyka idealnie się wpasowała, chociaż mam wrażenie, że niekiedy zbyt szybko chłonęłam tekst (>.<)
    Ogólnie - świetna robota! ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Jill